„Bez przygotowania fizycznego nie można mówić o grze. Człowiek czasami lubi być pochwalony…”
O przyjściu do Korony, potencjale sportowym, problemach z przygotowaniem fizycznym, młodzieży i celach na przyszły sezon – w zasadzie o wszystkim porozmawialiśmy z trenerem Korony Kielce, Ryszardem Tarasiewiczem. Szkoleniowiec nie unikał odpowiedzi również na te trudniejsze pytania i sporo zdradził w blisko godzinnej rozmowie z naszym portalem.
Czy dla trenera, który odnosił sukcesy z takim klubami jak Zawisza Bydgoszcz i Śląsk Wrocław, i o którym mówiło się w kontekście pracy we Francji czy Szwajcarii, podjęcie pracy z Koroną Kielce to nie jest mały krok wstecz?
- Nie, ja tak tego nie odczuwam. Korona to jest zespół ekstraklasowy. Nie uważam też siebie za jakiegoś wielkiego trenera. W Polsce mamy wielu dobrych szkoleniowców, a klubów na najwyższym szczeblu jest tylko szesnaście, więc doceniam to, że mam to szczęście. W Zawiszy udało mi się spotkać bardzo konkretną grupę ludzi i dzięki dobrej współpracy z nimi udało się osiągnąć niezłe rezultaty, co nie jest tylko moją zasługą.
Kiedy pojawił się pierwszy kontakt pana prezesem Markiem Paprockim? Działo się to chyba wyjątkowo szybko, bo najpierw odszedł pan z Zawiszy i czekał na decyzję klubów zagranicznych, a jednak ostatecznie wylądował pan w Kielcach.
- Tak, najpierw dostałem sygnał, że Valenciennes może zostać zdegradowane nawet do trzeciej ligi. Nie jest tajemnicą, że miałem zapytania z zagranicy, dlatego też nie chciałem stwarzać problemów panu Osuchowi , bo jestem świadomy, że musi on przygotować zespół do pucharów i byłoby niezbyt w porządku, gdybym zbyt długo trzymał go w niepewności.
Podpisał pan kontrakt jedynie na rok. Czy to oznacza, że traktuje pan Koronę jedynie jako przystanek przed dalszą karierą, czy jednak liczy pan na dłuższą współpracę?
- Oczywiście, że dla każdego trenera lepiej jest podpisać kontrakt na dwa czy trzy lata. Wiemy jednak, jaka to wygląda w Polsce. Myślę więc, że jeśli dobrze się w Kielcach wszystko ułoży , to nie ma problemu, aby po udanej rundzie zasadniczej nakreślić plany długoterminowe i pracować dłużej. Ludzie powinni na początku się dotrzeć, aby później nie było rozczarowań. Nie ukrywajmy, nie każdy polski klub jest w stanie podpisać kontrakt ze szkoleniowcem na trzy lata, bo potem zwykle się go szybko rozwiązuje i trzeba płacić wysokie odszkodowania. Tak jak mówię, będzie na pewno czas, aby tę umowę przedłużyć o dwa czy trzy lata i aby ocenić, w jakim kierunku chcemy dalej iść.
Nie żałuje pan z perspektywy czasu, wiedząc, że nie wypaliła opcja francuska czy szwajcarska, że nie został w Zawiszy?
- Ja staram się o tym nie myśleć, bo to zbytnio perturbuje pracę. To jest tak samo jak z zawodnikiem, na meczu nie można rozpamiętywać różnych sytuacji. Tak, jak z napastnikiem, który wie, że zmarnował dobrą okazję, ale nie może zbyt długo o tym myśleć, bo niedługo będzie szła kolejna akcja i musi ją wykorzystać. Na tyle, ile byłem w stanie, to pomogłem Zawiszy. Miałem jednak świadomość, że to może być już czas dla mnie, aby spróbować swoich sił w pracy zagranicą.
A pan osobiście, gdy do tej świetnej pracy w Bydgoszczy dołoży dobry wynik w Kielcach, może sporo zyskać wizerunkowo.
- Tak, oczywiście, że można tak powiedzieć. Jednak jest wiele aspektów, które wpływają na wynik. Przede wszystkim jest to konsekwentna gra, trochę też szczęścia, bo są mecze, które można przechylić na swoją szalę dzięki niemu. Trzeba też mieć wiarę do końca w korzystny rezultat. Ja myślę, że trzeba też skupić się na grze w piłkę, aby później nie mieć wyrzutów sumienia. Nikt nie ma wehikułu czasu i nikt tego czasu nie cofnie, więc należy wyjść na boisko i grać w piłkę. Uważam, że jeżeli będziemy szli w tym kierunku, to wynik prędzej czy później przyjdzie. Oczywiście liczę, że to będzie prędzej. A nasz wysiłek zostanie zrekompensowany przez ilość zdobytych punktów.
Z perspektywy tych parunastu dni pańskiej pracy w klubie może pan przyznać, że w Kielcach jest atmosfera sprzyjająca osiąganiu dobrych wyników?
- Na pewno wszyscy chcą sukcesów. Zespół z Bydgoszczy pierwszy raz po dwudziestu latach awansował do Ekstraklasy i trudno było powiedzieć, że gramy o mistrzostwo Polski. Musieliśmy być realistami i twardo stąpać po ziemi. W Kielcach też od dawna nie było jakiegoś bardzo dobrego wyniku. Najlepszym wynikiem w lidze jest przecież 5. miejsce, które osiągnięto 2 lata temu. Na pewno ten klub stać na to, aby co sezon grać o pierwszą ósemkę i potem zweryfikować swoje plany i oczekiwania.
Przeprowadził pan już wiele treningów i był z zespołem na obozie w Rybniku. Miał pan czas, aby dobrze poznać drużynę. Jak z perspektywy tego okresu może ocenić pan jej poziom?
- Uważam, że zespół miał ogromne braki pod względem motorycznym. Może nie tyle braki, co po prostu nie pracował tak, jak zespół chcący grać na najwyższym poziomie powinien. Największe zaległości mamy więc właśnie w motoryce.
Oglądając Koronę w poprzednim sezonie można było odnieść wrażenie, że piłkarze od około 70. minuty zgłaszali problemy ze zmęczeniem czy skurczami.
- Ale to nawet nie od 70. minuty. Drużyna nie była przygotowana do częstego wysiłku w krótkim okresie czasu. Musimy więc przeprowadzić teraz pracę mieszaną, czyli wytrzymałość szybkościową i wytrzymałość ogólną. Nie chciałbym wchodzić w szczegóły fizjologii, ale piłkarz nie może biegać przez cały mecz w jednym rytmie.
W poprzednim sezonie to właśnie przygotowanie fizyczne było zmorą w klubie. Zatrudniony został Michał Adamczewski, który na stanowisku wytrzymał jedynie miesiąc, gdyż efektem jego treningów były m.in. wymioty piłkarzy.
- Nie słyszałem o tej historii. Ja współpracuję z Jarosławem Wielgusem i osobiście również trochę interesuję się fizjologią, co powoduje, że dobrze się rozumiemy. Atutem wszystkich zespołów, które do tej pory prowadziłem była bardzo dynamiczna i wyrównana gra przez cały mecz. Będziemy dążyć do czegoś takiego w Koronie, bo tylko to daje nadzieje na jakiś korzystny rezultat w lidze. Bądźmy szczerzy, na dzień dzisiejszy w piłce, jeśli ktoś odstaje pod względem motorycznym, to nie można mówić o jakimkolwiek ustawieniu czy systemie gry.
W wielu wypowiedziach po sparingach wspominał pan, że pierwsze kolejki mogą nie wyglądać jeszcze tak, jak pan tego oczekuje. Wynika to z tego, że piłkarzom jeszcze wiele brakuje do tej optymalnej kondycji fizycznej?
- Robiliśmy ostatnio badania i pokazały one, że idziemy w dobrym kierunku. Jednak pewnych etapów nie możemy przeskoczyć, bo to może się źle skończyć dla zespołu. Wszystko trzeba robić z głową, bo lepiej być niedotrenowanym niż przetrenowanym.
To w takim razie jak zagra Korona trenera Tarasiewicza? Będzie to raczej postawa ostrożna, skupiająca się przede wszystkim na czystym koncie, czy może bardziej ofensywna?
- Będziemy grać tak, jak preferowałem to w ostatnim czasie. Dobra organizacja gry nie oznacza tego, że będziemy się tylko bronić. Jeśli przez cały mecz skupiamy się na defensywie to znaczy, że zmusił nas do tego przeciwnik. Nie możemy robić „partyzantki”, bo widzieliśmy wszyscy jak skończyła się ona na najwyższym możliwym poziomie, jakim są mistrzostwa świata, na których Niemcy roznieśli Brazylijczyków. Gry obronnej nie wstydzi się też Argentyna, która dysponuje przecież wspaniałymi piłkarzami. Powtórzę jeszcze raz: do takiego stylu, czyli dynamicznej gry skrzydłami i szybkiego przejścia ze strefy defensywnej do ofensywnej niezbędne jest bardzo dobre przygotowanie motoryczne i na to będę zwracał ogromną uwagę.
Czy w takim razie obecna kadra zespołu jest w stanie sprostać pana oczekiwaniom zarówno pod względem motorycznym, jak i taktycznym?
- Jest na pewno potencjał, który umożliwi poprawienie parametrów wydolnościowych. Trzeba jednak zrobić to bardzo rozsądnie i te obciążenia wypośrodkować.
Nie obawia się pan w takim razie tych pierwszych trzech spotkań, w których mobilność pańskich piłkarzy nie będzie stała na najwyższym poziomie?
- Nie, bo uważam, że dobrą organizacją, dyscypliną i mądrą grą można zniwelować pewne braki, które z czasem będzie się naprawiać.
No właśnie, mówi pan o „organizacji gry”. Co się kryje pod tymi słowami?
- Chcę, aby każdy wiedział, jak ma się poruszać po boisku, jak przemieszczać i jak się ustawiać. Głupie błędy chcemy przede wszystkim wyeliminować poprzez ustawienie. Nie możemy zostawiać wolnych stref. Nie każdy musi być przywiązany do swojej pozycji, lecz zawodnik musi realizować jasny przekaz, który otrzymuje.
A więc wracamy do punktu wyjścia. Wymaga to dobrego przygotowania fizycznego, które dopiero się „tworzy”.
- Tak jest. Nie ma obecnie możliwości, aby zwojować coś w piłce nożnej samą techniką.
W wielu wypowiedziach przyznaje pan, że preferuje grę „żelazną jedenastką”. Nie boi się pan, że taka konsekwencja może pana zgubić, tak jak zgubiła ona trenera „Pachetę” w poprzednim sezonie?
- Mówiąc szczerze, to do końca nie wiem, co pan „Pacheta” robił i jak to robił. Ja zarówno w Śląsku, jak i w Zawiszy tak czyniłem, jednak tam byliśmy trochę ograniczeni kadrowo. Moje szczęście i drużyny, że tych czternastu kluczowych piłkarzy nie miało urazów. Lepiej jednak mieć tych siedemnastu-osiemnastu o podobnym poziomie , gdyż w razie kartek, kontuzji czy słabszej dyspozycji pozwoli to utrzymać pożądany poziom. Mała liczba rotacji daje też świadomość zawodnikom, że dobrze pracują i wykonują swoje obowiązki w trakcie meczu, i dzięki temu mogą długo utrzymać swoje miejsce w pierwszym składzie.
Czyli jeśli nie ma kontuzji i kartek to ta kadra stoi na wyrównanym poziomie, ale gdy potem wejdziemy w głąb sezonu i pojawią się absencje, to zaczną się problemy.
- Można tak powiedzieć, ale jeśli uda się uniknąć problemów z urazami i kartkami to ta jedenastka, jeśli oczywiście da mi radość na boisku, będzie grała większość spotkań.
To może pan w takim razie powiedzieć z czystym sercem, że w Koronie jest osiemnastu równorzędnych piłkarzy?
- Myślę, że jest szesnastu zawodników o wyrównanym poziomie.
Podczas okresu przygotowawczego Korona przeprowadziła trzy transfery. Sporo się pan przyglądał tym piłkarzom podczas okresu przygotowawczego. Uważa pan, że są oni w stanie od razu wejść do składu? Nie muszą się uczyć żadnej specyfiki polskiej ligi?
- Najmniejszy problem jest z Leandro, bo od dawna występował w lidze ukraińskiej, która w swojej specyfice jest bardzo podobna do naszej. Trochę inaczej jest z Ouattarą czy Aankourem. Niewielu mamy w Polsce piłkarzy lewonożnych w strefie obronnej, więc zarówno Mussa, jak i Leo dają nam tę jakość w defensywie. Nabil to młody chłopak, który wcześniej grał we Francji, więc do bardzo bezpośredniej i fizycznej gry będzie musiał się przystosować.
Wiadomo, że w Koronie panuje specyficzny układ, ponieważ za transfery odpowiadać ma niemiecki fundusz inwestycyjny. Tegoroczne wzmocnienia również zostały dokonane dzięki niemu? Był pan też niedawno na spotkaniu z przedstawicielami tej firmy. Co z niego wynikło?
- Nie, są to piłkarze sprowadzeni przeze mnie. Niemcy chcieli poznać moją wizję prowadzenia zespołu. Trudno jednak mówić o wizji, jeśli mam roczny kontrakt. Przede wszystkim musimy odbudować prestiż i reputację pierwszej drużyny Korony Kielce.
Przed pańskim przyjściem do klubu odeszli z niego Tomasz Lisowski i Pavol Stano. Żałuje pan, że nie zostali oni na dłużej w Kielcach?
- Ta decyzja zapadła zanim ja pojawiłem się w Koronie. Nie zastanawiam się nad tym i zajmuję się tylko stanem faktycznym. Nie jestem wszechmogący. Pewne decyzje zapadły i ja nie miałem na nie wpływu. Nie było też żadnych konsultacji ze mną odnośnieodejścia z klubu tych dwóch piłkarzy, ponieważ przez długi czas łączony byłem jedynie z klubami francuskimi i nikt nie przewidywał, że mogę pracować w Polsce. Ja nie mam też prawa oceniać tej decyzji i odwracać wszystkiego do góry nogami, bo jestem jedynie pracownikiem klubu.
Od początku przygotowań szuka pan dla niektórych zawodników nowych pozycji. M.in. do środka pola przesunięty został Serhij Pyłypczuk, a Kamil Sylwestrzak z lewej strony defensywy – na stopera.
- Sprawa z „Małpą” jest mniej skomplikowana, bo może on występować zarówno na lewej obronie, jak i w środku. Uważam jednak, że jeżeli chcemy grać szybko i dynamicznie do przodu, to potrzebujemy szybkich skrzydłowych z dobrą wydolnością. Nie jest to jednak atutem Pyłypczuka, dlatego też uważam, że jego nominalną pozycją jest środek pola.
Czy zatem w piątkowym sparingu z Podbeskidziem Bielsko –Biała zagrała już taka jedenastka, jaka w niedzielę wyjdzie na boisko w Bydgoszczy?
- Na pewno nadal brakuje nam bramkarza i wciąż na niego czekamy. Ciągle trwają negocjacje z zawodnikami o wyrobionej marce. Musi on dać nam jakość i poczucie zespołowi, że ma ostoję między słupkami. Może to być Małecki, ale jak wiadomo, po tym urazie potrzebuje jeszcze trochę czasu, aby dojść do siebie. Okienko transferowe się jednak nie kończy, choć dobrze byłoby, aby bramkarz był w klubie przed pierwszym meczem.
Aleks Szlakotin ma jakieś szansę na podjęcie rękawicy w walce o skład?
- Żadnych.
Razem z panem do Kielc przyszli pańscy stali współpracownicy, ale w sztabie szkoleniowym pozostał też Tomasz Wilman. Była to pańska decyzja, czy została narzucona z góry?
- Chciałem, aby w sztabie szkoleniowym był ktoś, kto jest blisko klubu. To tak samo jak w zespole, bo powinna być zarówno rutyna, jak i młodość. Trener Wilman zna tutejszą młodzież, którą należy wprowadzać do zespołu, bo jest to też dla nich bodziec do dalszej pracy. Kibice także utożsamiają się z drużyną, jeśli jest w niej kilku zawodników z regionu.
Pańscy poprzednicy, zarówno Leszek Ojrzyński jak i Jose Rojo Martin, powtarzali w wywiadach, że ustalili z zarządem, iż będą stawiać na młodych piłkarzy. Pan również przechodził przez podobne rozmowy?
- Nie. Wiadomo, że dyskutujemy z prezesem o klubie, ale wszelkie decyzje co do pionu sportowego są podejmowane przeze mnie. Dlatego też, jeśli stwierdzę, że dany zawodnik będąc w kadrze czy zaliczając epizody w Ekstraklasie będzie się rozwijał, to zapewne tak będzie się działo. Nikt nie zapamięta jednak, że wprowadzało się młodych zawodników, jeżeli nie będzie wyników.
Właśnie, jak już jesteśmy w tym temacie – jaka przyszłość czeka kielecką młodzież, która w większości zagrała w piątek z Grantem Skarżysko–Kamienna? Piłkarze ci zostaną w klubie, czy raczej najbliższy sezon spędzą na wypożyczeniach?
- Zależy jacy piłkarze. Dla tych, dla których nie będzie szansy zaistnieć, to lepiej, aby zostali wypożyczeni do I ligi i tam szlifowali swoje umiejętności. III liga i gra w rezerwach to jednak trochę za nisko. W kadrze pozostanie na pewno Marcin Cebula.
Z pierwszą drużyną trenuje Adrian Uniat. Korona może mieć z niego pociechę już w tym sezonie?
- Nie, to jest dla niego zdecydowanie za wcześnie. Z tego co słyszałem, Uniat to jednak jeden z bardziej wyróżniających się zawodników w zespołach juniorskich. Chcemy, aby przychodził on na treningi do nas na tydzień czy dwa. Będziemy rotować tymi młodzieżowcami, bo oni muszą czuć, że ktoś się nimi interesuje.
Kto będzie takim piłkarzem, który pociągnie Koronę w nadchodzącym sezonie?
- Przywódcą zwykle jest kapitan. Oprócz niego mamy kilku takich piłkarzy. Zwykle tak jest w piłce nożnej, że w drużynie znajduje się paru doświadczonych zawodników, którzy dobrze się rozumieją na boisku i poza nim. To właśnie oni poprzez swoją charyzmę, osobowość, charakter, staż i doświadczenienie regulują te wszystkie aspekty, które są potrzebne, aby zespół dobrze funkcjonował.
Korona w poprzednich rozgrywkach była nieco uzależniona od Pawła Golańskiego, który ciągle zdobywał gole i asystował. Widać, że to jest taki piłkarz, który zdecydowanie wyróżnia się ponad poziom kolegów z zespołu?
- Tak. I to nie tylko w tej drużynie, ale i w całej lidze. Nie zapominajmy jednak, że obrońca, jak sama nazwa wskazuje, ma w pierwszej kolejności bronić. Korona w poprzednim sezonie straciła więcej i zarazem strzeliła mniej bramek niż Zawisza, co pokazuje, że coś było nie tak z tym zespołem.
Wraz z przyjściem do klubu Siergieja Chiżniczenki wiązano z nim wielkie nadzieje, których jednak nie spełnił. Czy nie wydaje się panu, że głównym czynnikiem to powodującym może być problem z aklimatyzacją? Z perspektywy trybun można też odnieść wrażenie, że jest on trochę wyalienowany i niezbyt dobrze rozumiany przez drużynę.
- Ja tego nie odczuwam. Uważam, że jest to zawodnik, który potrzebuje trochę więcej zaufania. Dużą rolę odgrywają tutaj kwestie mentalno–charakterologiczne. W dzisiejszym sporcie trener powinien być bardziej pedagogiem i psychologiem niż samym wykonawcą planu treningowego.
Michał Janota stracił końcówkę okresu przygotowawczego ze względu na problemy osobiste. Może to rzutować na jego grę na początku sezonu?
- Na pewno nie będzie grał w pierwszych meczach.
A jeśli chodzi konkretnie o ten pierwszy pojedynek sezonu - zabije panu mocniej serce w czasie meczu w Bydgoszczy?
- Ironia losu. Tak się dziwnie w życiu układa. Odszedłem z Zawiszy i od razu z nim gramy. Wiadomo, że jest sentyment, ponieważ zawsze on pozostaje. Największy zapewne będę miał do Śląska Wrocław i nie ma co się z tym specjalnie ukrywać. Całą piłkarską karierę w Polsce spędziłem w jednym klubie i wiele tej drużynie zawdzięczam. Urodziłem się we Wrocławiu i tam też rozpocząłem swój zawód jako trener w piłce seniorskiej. To jest mój klub. Mam jednak taki zawód, który uniemożliwia pozostanie w jednym miejscu. Piłkarz, jeśli gra dobrze, może spędzić w jednej drużynie nawet całą karierę. Z trenerami jest inaczej. Jednak przychodząc do nowego klubu chce się wykonywać swoje obowiązki jak najlepiej. Serce mocniej też zabije w Szczecinie, gdyż awansowałem z Pogonią do Ekstraklasy i mam tę satysfakcje, że tam pomogłem. Ludzie doceniają dobrze wykonaną pracę. Nie jest to snobizm z mojej strony, ale po to się pracuje, bo człowiek też od czasu do czasu lubi być pochwalony.
Na co zatem stać Koronę Kielce w tym sezonie?
- Trzeba sobie jasno i klarownie powiedzieć, że naszym celem jest kwalifikacja do pierwszej ósemki. Jest to cel zdecydowanie w naszym zasięgu, a gdy już się w tej ósemce znajdziemy, to zobaczymy, co dalej.
Spisał Wojciech Staniec II
Rozmawiali Marcin Długosz i Wojciech Staniec II
fot. Paweł Jańczyk, Mateusz Kępiński (korona-kielce.pl)
Wasze komentarze
Drugi powód to grajkom nie chciało się grać i olewali temat i dali sobie wejść na głowę trenerowi.
Niech ich Rychu wyśle biegusiem codziennie o 5 przez Gołoborze na Św. Krzyż to chłopaki będą miały zaprawe.
Pacheta może i miał plan, który był niezły, tylko jeśli nie potrafił tego planu przedstawić w taki sposób by jego podopieczni mogli go zrealizować to jest to niestety jego wina.